Zaginiony od 12 lat

Ewa Krzyszpin z Bojanowa k. Rawicza ma dziś 52 lata. Ostatnie 12 lat żyje i czeka na jedną informację. O odnalezieniu jej syna. 

Pierwsze dziecko pani Ewy na świat przyszło w 1986 roku. Urodziła córeczkę Magdalenę. Rok później jej rodzina znów się powiększyła o Adasia, a trzy lata później urodził się Przemek. – A po latach, bo 1998 roku, urodziłam Emilkę – uśmiecha się dumna z 20-latki.

– Wychowywałam dzieci, chodziłam do pracy. Nigdy w szkole nie musiałam się wstydzić za swoje pociechy. Chłopcy byli grzeczni, samodzielnie odrabiali lekcje. – Jak dobrze, że nie wyrośli na żadnych bandziorów tylko są tacy pomocni – cieszyła się moja mama widząc chłopców jak sprzątali w domu. Praca dosłownie paliła się im w rękach – wspomina. 

Synowie dorastali, pokończyli szkoły. Adam znalazł dziewczynę – Natalię (dziś 34 l.). – Pewnego dnia powiedzieli mi, że planują wyjechać – opowiada mieszkanka Bojanowa w Wielkopolsce. 

Praca w Szkocji

– Wyjedziemy do Szkocji, do Natalki rodziców – powiedział pewnego dnia Adam do swojej mamy. Rodzice jego dziewczyny załatwili im tam pracę, mieli pomóc z mieszkaniem. Pani Ewa nie wahała się za długo, aby wyrazić zgodę. Syn był odpowiedzialny – nigdy nie palił, stronił od alkoholu, nie pojawiał się w złym towarzystwie. Młodzi obiecywali sobie, że zarobią pieniądze na budowę domu i wrócą do kraju. 

W czerwcu 2009 roku polecieli do Aberdeen w Szkocji. Miejscowość ta położona jest nad Morzem Północnym, które łączy się z oceanem. Mimo to, że Adama nie było w domu i rodzina bardzo tęskniła za sobą to dość często rozmawiali ze sobą przez Internet. 

– Kiedy przyjedziecie? Muszę cię uściskać – dopytywała go matka ze łzami w oczach.

W październiku 2009 roku Adam postanowił odwiedzić rodzinne strony. Spędził trzy tygodnie w domu. 

Zaręczyny

– Mamo, będę miał do Ciebie prośbę – powiedział. – Czy pomożesz wybrać mi pierścionek zaręczynowy dla Natalki? – zapytał. Chętnie się zgodziłam. Wybrali się razem do jubilera. 

Adam po powrocie do Szkocji, drugiego dnia świąt Bożego Narodzenia poprosił o rękę swoją ukochaną. Natalka zgodziła się od razu. Wszystko nagrali na kamerę, a film wysłali do Polski, do rodziny. 

Noworoczne wędkowanie

W styczniu, po weekendzie świąteczno-noworocznym, Adam wraz z narzeczoną Natalią wrócili do pracy. On pracował w lokalnej masarni, a ona w supermarkecie. Była niedziela, 10 stycznia 2010 roku. Adam zawiózł dziewczynę do pracy, po czym postanowił wybrać się na ryby. Miał o godzinie 10 zjawić się w domu swoich przyszłych teściów, jednak go nie było. Jego telefon milczał jak zaklęty. 

– “Pojechałem z kolegą w miejsce, gdzie zawsze łowił ryby” – powiedział mi tato Natalki. A tam nie było mojego syna, chociaż niedaleko stał zaparkowany jego samochód. Komórka nadal milczała – relacjonuje mieszkanka Bojanowa.

Ojciec Natalki obszedł cały teren. Nigdzie nie było Adama, więc zadzwonił po policję. A ta założyła, że musiała porwać go fala. Zorganizowali akcję poszukiwawczą. Była straż przybrzeżna, helikopter. Nie dało to żadnego rezultatu. 

Podejrzane poszlaki

W miejscu gdzie Adam zawsze stał z wędką leżały batoniki i chipsy. Wszystko było suche, więc według mnie nie jest możliwe to, że woda mogła go porwać. Tak uważają też rodzice Natalki i ona sama. 

Nasza redakcja skontaktowała się z Polakami mieszkającymi w tamtejszych okolicach, którzy są pasjonatami wędkowania. Wszyscy zgodnie twierdzą, że pojawiające się tam fale nie są na tyle duże, że niemożliwe jest to, aby porwały człowieka a na brzegu pozostawiły suche przekąski. 

Matka chłopaka nie czekała biernie kilkaset kilometrów od domu. Trzy dni później wylądowała w Szkocji. Razem z rodzicami Natalki i ich znajomymi chodzili szukać syna, wieszali plakaty, rozmawiali z policjantami. 

– On musi się odnaleźć – płakała pani Ewa.

Chłopak ze statystyki

Przyglądając się relacji bliskich Adama może się wydawać, że jego zaginięcie dla tamtejszych służb było tylko teczką akt. – W tym czasie kiedy tam byłam, czyli przez dwa tygodnie, na policję w Szkocji, sami zgłosili się inni Polacy.  10 stycznia byli na rybach w tym samym miejscu co Adam. Widzieli jego samochód, ale jego już nie. Zaniepokoiła ich za to inna sytuacja. Zauważyli czarnego opla, który odjeżdżał z miejsca, gdzie stało auto mojego syna. 

Mimo naszego ogromnego zaangażowania i nieprzespanych nocy nie znaleziono żadnego tropu

W końcu decydujemy się zadać pani Ewie trudne pytanie. Szybko je ucina. – To niemożliwe, że Adam uciekł, czy chciał się przed kimś ukryć. Tyle co dostał w pracy awans, cały czas mówił o ślubie, planował dalsze życie i zapowiedział, że odwiedzi mnie w marcu. W takim razie co się stało?

Pomoc jasnowidza

– Niech pani spojrzy, jasnowidz – powiedziała Natalka, gdy panie przeglądały Internet i dodawały ogłoszenia o poszukiwaniach. 

Matka chłopaka zadzwoniła do najbardziej znanego w Polsce. Trzy razy podawał różne wersje. Raz mówił, że syn niedługo zostanie uwolniony, później że jest przetrzymywany w domku kempingowym, a już następnym razem, że nie żyje. Nic z tego się nie potwierdziło. 

– Dał nam tylko nadzieję, a teraz nie chce odebrać komórki, ani odpisać na e-mail – złościła się Natalka. Mimo to rodzina do dziś sprawdza każdy trop. 

Powody zaginięć

Rocznie policja przyjmuje prawie 20 tysięcy zgłoszeń zaginięć Polaków na obczyźnie. Jakie są ich powody? – Czasami osoby wyjeżdżające nie znają języka, nie wiedzą, gdzie zwrócić się po pomoc, bywają też oszukiwane przez nieuczciwych pośredników, w sporadycznych przypadkach padają ofiarami handlu ludźmi i są zmuszane do niewolniczej pracy – czytamy na stronie fundacji Itaka zajmującej się poszukiwaniami osób zganionych. Ten ostatni wątek ostatnio zdominował czołówki gazet, gdy policjanci z Polski i Wielkie Brytanii zatrzymali szefów obozów pracy, gdzie nasi rodacy pracowali za jedzenie czy kilka groszy. Zabierane były im dokumenty, paszporty,… 

Hipoteza

– Kto wyjeżdżał początkowo za granicę? Cwaniacy – twierdzi jeden z oficerów policji, który zgodził się na nieformalną rozmowę z nami. – W Polsce byli notowani za kradzieże, paserstwo. Nie chcieli się trudzić ciężką pracą. Za granicą dostawali czyste karty, mamili Polaków dobrymi zarobkami, mieszkaniami. A w rzeczywistości wciągali ludzi w problemy. Kobiety zmuszali do prostytucji, a mężczyzn wykorzystywali niemalże jak więźniów – opowiada. – W mojej ocenie tu także mogło dojść do takiej sytuacji. Zaginięcie, utrata pamięci czy samobójstwo rozwiązuje się samo w ciągu 8 lat. Nagle odnajduje się jakiś brodacz mówiący po Polsku, ale nie pamiętający swojego nazwiska. Ktoś znajduje w lesie ciało. Tu nic takiego się nie wydarzyło. To gdzie jest ten chłopak? – zastanawia się. – Osobiście uważam, że w takich przypadkach jak ten najprawdopodobniej doszło do porwania i pobraniu organów na handel. Adam był dorosłym, ale młodym człowiekiem. Był zdrowy, nie palił i nie pił. Handlarze organów wiedzą, że nikt nie kupi płuc palacza ani wątroby alkoholika. Jest to brutalne, ale niestety prawdziwe – rozkłada ręce nasz rozmówca, który zażądał anonimowości. 

Willi Dorociński

Dodaj komentarz